Paryż 2009 – Panaeuropejska ścieżka rowerowa

Promujemy aktywny tryb życia i ekologiczny środek transportu jakim jest rower

Paryż 2009 – Panaeuropejska ścieżka rowerowa

Do Paryża jechaliśmy już jako grupa Zdrowy Rower, była to nasze najbardziej śmiałe przedsięwzięcie, do którego przygotowywaliśmy się kilka miesięcy. Przejechaliśmy 2000 km w 20 dni. Zapraszamy do lektury dziennika!

Pruszków Paryż – 06.06.2009 -27.06.2009

 

 

05.06.2009

Tydzień temu rower wrócił z serwisu. Dzięki zniżce w KOMOBIKE wydałem tylko 500 zł. Rower został kompletnie przebudowany pod dalsza jazdę. Doszły sakwy, bagażnik, światła, lusterko, nowa kaseta, łańcuch i inne pierdoły. Wszystko jest gotowe. Pozostało jedynie spakować rzeczy i w drogę. Planujemy wyjazd jutro o godzinie 5.00

06.06.2009 

Wstałem kolo 4.30. Planowaliśmy wyjazd o 5 ale nie dało rady. Spotkaliśmy się na pomniku za moim blokiem. Przyszli moirodzice. Wyjechaliśmy koło 5.30.

Rano było strasznie zimno. Miałem na sobie długie spodnie kolarskie, rękawiczki i czapkę zimową. Na szczęscie mieliśmy bezchmurne niebo więc słońce szybko zaczęło nas ogrzewać.

W jednej z miliona wsi przez które przejeżdżaliśmy a dokładniej w połowie drogi do Łodzi przytrafiła nam się fajna sytuacja. Zapytaliśmy o drogę, a gospodarzfoto poczęstował nas truskawkami. Zjedliśmy kilka i zapytał czy któryś z nas jest wolny bo ma córkę na wydaniu. Mówił całkiem serio… Powiedział, że jego córka wybiera się na studia do warszawy więc chciałby ją wydać za jakiegoś warszawiaka. Zostawiliśmy mu namiar na nas w razie jakby jego córka na serio chciała wejść z nami w bliższy kontakt.

Do Łodzi dojechaliśmy dużo później niż planowaliśmy, bo droga prowadziła przez same wzniesienia. Na początku mieliśmy nocować w Łodzi w schronisku młodzieżowym ale postanowiliśmy przejechać jeszcze kilkanaście kilometrów. Przez Łódź przeprowadził nas Mariusz, który skontaktował się z nami już kilkanaście dni przed wyjazdem. W Łodzi zjedliśmy obiad – pyszne spaghetti. Przy pomocy Mariusza szybko wyjechaliśmy z miasta. Po mniej więcej 2 godzinach drogi zaczęło mocno padać, wiec zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem. Wypatrzyliśmy z drogi coś w rodzaju świetlicy do której dostaliśmy klucz od miejscowego sołtysa. Mieliśmy więc pierwszy nocleg za darmo i w suchym miejscu… Koło 21 odwiedził nas pan Zbyszek, który miał „chore nogi” bo wypił pół litra i musieliśmy mu pomagać chodzić. Bardzo troszczył się o Patrycję i o to czy da sobie radę.
Przejechaliśmy 160km  w 7h 27min

07.06.2009 

Wyruszyliśmy o 9 rano. Padał deszcz, kilkanaście kilometrów jechaliśmy pod wiatr.
Przejeżdżaliśmy przez miasto Ostrzeszów w którym roi fotoę od pięknych kobiet ! Za ostrzeszowem zatrzymaliśmy się w spożywczaku. Kupiliśmy kilka butelek wody i już mieliśmy odjeżdżać, kiedy na parking podjechał czarny mercedes. Wysiadło z niego dwóch panów w podeszłym wieku. Byli to miejscowi „biznesmani”, którzy jak usłyszeli, że jedziemy do Francji na rowerach złapali się za głowy i zaczęli rzucać nam propozycje pomocy. Kupili nam po pepsi, oferowali nocleg, jedzenie i picie, zrobili sobie z nami pamiątkowe zdjęcie i życzyli powodzenia w dalszej podróży.
O 21 zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem. W jednym z miast znaleźliśmy pole namiotowe lecz nikt nie chciał nas tam przyjąć – podobno nie było miejsc. Moja rozmowę z szefową campingu podsłuchała jakaś kobieta i powiedziała, że jej mąż ma do wynajęcia  domek za 160 zł. Zaczęła się długa rozmowa na temat pieniędzy. Przedstawiłem nas jako organizację, powiedziałem jaki mamy cel itp… on chyba cos w nas zobaczył i dostaliśmy nocleg za 80 zł w tak świetnym domku, że mógłbym sam tyle zapłacić !   po raz pierwszy od wyjazdu z domu dokładnie umyliśmy. Dzisiaj śpimy w wygodnych łóżkach…

Przejechaliśmy 142 km w 6h 51 min.

08.06.2009 

Dzisiejszego dnia nic ciekawego się nie działo. Praktycznie cały dzień jechaliśmy głównymi trasami . Powoli zaczyna się górzysty teren co od odbija się w ilości przejechanych kilometrów. Rozdzieliliśmy się przed Wrocławiem. Razem z Patrycja skoczyliśmy na rynek do studenckiej knajpy Multi Food, gdzie zjedliśmy pyszny obiad. Z Chłopakami spotkaliśmy się na rynku. Oprowadziłem ich kawałek po mieście i mniej więcej po 18 wyjechaliśmy z Wrocławia.

Mamy nocleg… śpimy na kawałku odgrodzonego kawałka zieleni które ktoś nazwał polem namiotowym. Poza kilkoma krzakami i jeziorem nic tam nie ma. Za nocleg zapłaciliśmy po 2,50 za osobę. Po raz pierwszy rozłożyliśmy dziś namioty. Śpię w jednym namiocie z Piotrkiem. Wyczyściliśmy dokładnie łańcuchy w rowerach. Cały nasz sprzęt przykryliśmy folią malarską. Trochę się boję o nasze rowery. To najważniejsza rzecz jaką mamy…

Przejechaliśmy 125km



09.06.2009

Rowery stoją tam gdzie stały. To jest najważniejsze. Rano jest strasznie zimno. Przebiegliśmy się z Piotrkiem kawałek więc jest nam trochę cieplej. Właśnie na palniku gotuje się woda więc zaraz idziemy jeść śniadanie i ruszamy dalej.
Cały dzień ostro dogrzewało nam słońce. Kilka kilometrów przed Strzegomiem Patrycja wpadła w dziurę i straciła bagażnik. Znaleźliśmy sklep rowerowy. Adam z Patrycją zajęli się naprawą roweru, a my z Piotrkiem poznaliśmy Pana Staszka, 60 letniego kolarza, który dziękował Bogu, że młodzi ludzie jeszcze zajmują się takimi rzeczami. To było bardzo miłe spotkanie…
Godzinę później ruszyliśmy dalej. Ktoś w Strzegomiu pokierował nas „skrótem” przez miejscowość Kaczorów. Okazało się, że była to chyba największa góra w okolicy i nawet samochody mają problem z wjechaniem na nią w zimę. Mieliśmy 10 km non stop pod górę. Na początku było w miare łagodnie ale później zrobiło się tak stromo, że rower zostawiony na dwóch hamulcach zsuwał się w dół.  Myślałem, że umrę podczas podjazdu ale jako jedyny pokonałem Kaczorowo bez wprowadzania roweru. Rozpłakałem się ze szczęścia na szczycie… było to coś więcej niż sam wjazd, to było cos w rodzaju walki z samym sobą która wygrałem… Odpoczęliśmy chwilę na górze i zaczęliśmy zjeżdżać w dół. Nigdy tak szybko nie jechałem na rowerze. Mój licznik pokazał 64km/h, a Patrycji  aż 70km/h !.
Kolejne górki pokonywaliśmy już bez większych problemów. Koło 21 dojechaliśmy do Jeleniej Góry, gdzie w niewyjaśniony sposób skrzywił mi się wętyl i musiałem wymienić dętkę.
Załatwiliśmy sobie nocleg w miejscowym schronisku młodzieżowym po 15 zł za osobę. Rozpakowaliśmy się i szybko skoczyliśmy na miasto. Byliśmy w świetnej knajpie „Kaligrafia” niedaleko rynku.

Zrobiliśmy tylko 92km z czego większość pokonując góry…

10.06.2009

Zebraliśmy się dopiero o 9.30. Naszym celem było dojechanie do Jakuszyc w których znajdowało się przejście graniczne z Czechami. Mniej więcej o 14 przekroczyliśmy granicę.
Dzień nie różnił się zbytnio od poprzedniego. Cały czas poświeciliśmy na pokonywaniu granicznych gór więc licznik pod koniec dnia pokazał tylko 95 km.
Nocleg znaleźliśmy niedaleko miasta Turnow na polu namiotowym za 340 koron (coś około 55 zł) za całą grupę. Zaraz przed samym wjazdem na pole namiotowe Patrycja spadła z roweru. Sama nie potrafi powiedzieć jak to się stało. Całe uderzenie na szczęście poszło na kierownice.
Przejechaliśmy jedyne 95 kilometrów a czujemy się jakbyśmy zrobili z 200… Górzysty teren daje nam się we znaki…

11.06.2009

Po raz pierwszy udało się nam tak rano wstać. Obudziliśmy się równo o 6.00. Z relacji reszty grupy dowiedziałem się, że obok naszego namiotu w nocy przechodził Jeleń albo inne leśne stworzenie dużych rozmiarów. Nic nie pamiętam bo tak mocno spałem…
Wyjeżdżając z Turnova przejąłem rolę nawigatora i mniej więcej o 17 dojechaliśmy do Pragi. Na przedmieściach wyprzedziła nas seksowna kolarka, którą razem z Piotrkiem goniliśmy przez ładne kilka kilometrów… ach… gdyby nie te sakwy…
Godzinę zajęło nam przebicie się przez tłumy i korki w mieście. Około 18 weszliśmy do recepcji schroniska młodzieżowego i na wstępnie zabiły nas ceny. Za 4 osoby musielibyśmy zapłacić coś około 2500 koron (ponad 400 zł ), co mocno odbiegało od naszych finansowych możliwości. Wychodząc ze schroniska spotkaliśmy polaka, który pracował jako śmieciarz. Polecił nam żebyśmy szukali noclegu we wschodniej części miasta o nazwie Żiszkow. Jechaliśmy i jechaliśmy… robiło się późno a ceny wcale nie były mniejsze. W pewnym momencie Patrycja zapytała pierwszej lepszej osoby o jakikolwiek nocleg. Okazało się, że niedaleko jest akademik w którym może nas przyjmą. Dogadaliśmy się bez problemu. Za dwa noclegi zapłaciliśmy po 480 koron za osobę, więc los się do nas uśmiechnął.
Wypraliśmy wszystkie rzeczy, przepakowaliśmy sakwy i w końcu się umyliśmy. Okazało się, że Piotrek stracił jedną szprychę, więc musimy jutro odwiedzić sklep rowerowy.
Dziś i jutro śpimy w wygodnych łóżkach ! jutro nie dotykamy w ogóle rowerów. Planem jest zwiedzenie Pragi…

Przejechaliśmy 110 km w 7h i 13min.
12.06.2009 

Wstaliśmy o 11.30. Wyspaliśmy się jak nigdy… Siedzimy właśnie prz y rowerach. Piotrek stracił szprychę, Adam wymienia klocki hamulcowe, Patrycja narzeka na łańcuch a ja mam jakieś luzy w suporcie z którymi muszę się pogodzić. Upraliśmy wszystkie ubrania, które teraz schną na sznurkach rozwieszonych po całym pokoju.

Wrociliśmy właśnie z miasta. Piotrek naprawił koło za 60 koron. Była to tylko kwestia odkręcenia kasety. Zwiedziliśmy trochę miasta i długo szukaliśmy dobrego miejsca na zjedzenie obiadu. Wszędzie było tak drogo ze szkoda gadać… W końcu znaleźliśmy niezłą knajpkę, gdzie zjedliśmy knedlicky z gulaszem + piwo za 860 (około 140 zł) koron liczone za wszystkich.
Idziemy do pokoju Adasia który śpi oddzielnie planować dalszą trasę, a później spać…

 

 

 

 

13.06.2009 

Wstaliśmy równo o 6. Skończyliśmy się własnie pakować więc pewnie niedługo wyjedziemy. 

Ścieżkę rowerową do Francji udało nam się znaleźć dopiero koło 11, bo wybraliśmy się jeszcze na most Karola. Spotkaliśmy tam małżeństwo pochodzące z Polski z którym zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia. Po trafieniu na właściwą trasę znaleźliśmy się w 7 niebie. Jechaliśmy świetnie przygotowaną dla rowerzystów trasą, która szybko wyprowadziła nas z miasta. Czar niestety szybko prysł bo oznakowanie trasy było tragiczne i już po kilkunastu godzinach zgubiliśmy się gdzieś w okolicznych wsiach. Stwierdziliśmy, że nie ma sensu trzymać się na razie ścieżki i na własną rękę ruszyliśmy wojewódzkimi drogami które ciągną się wzdłuż autostrad do Pilzna.
Nocleg znaleźliśmy na ogródku u jakiejś kobiety, która ogłasza się jako pole namiotowe. Zapłaciliśmy po 100 koron (17 zł) od osoby. Do naszej dyspozycji była toaleta i prowizoryczny prysznic. Dostaliśmy od kobiety wisiorek na szczęście i dowiedzieliśmy się, że brała kiedyś udział w rajdach samochodowych.


14.06.2009 

Piotrek stracił drugą szprychę. Niestety jest niedziela więc musimy jechać dalej pomimo usterki. Siedzimy właśnie przed szpitalem w Pilznie. Czekamy na werdykt co z nogą Patrycji i losem dalszej wyprawy…


Z nogą  wszystko ok. Lekarze zrobili jej prześwietlenie. Kości są całe ale odradzili jej dalej jechać. Na własną odpowiedzialność postanowiła, że się nie podda.
Z Pilzna wyjechaliśmy dopiero około 18. Jechaliśmy do późnego wieczora. Założyliśmy lampki czołowe kiedy zaszło słońce i zaczęliśmy szukać noclegu. Nic nie mogliśmy znaleźć więc rozłożyliśmy się pod lasem na kawałku pola, którego nie widać od strony drogi. To pierwsza noc kiedy śpimy na dziko.

Przejechaliśmy dziś tylko 106 km

 

 

 

 

15.06.2009 

Wstaliśmy o 5.20, ponieważ baliśmy się, że później może nas ktoś nakryć. W świetle dnia okazało się, że widać nas bardzo dobrze pomimo, że osłaniały nas drzewa. Zebraliśmy się jak  najszybciej i ruszyliśmy dalej.
Około 9 przekroczyliśmy czesko-niemiecką granicę w miejscowości Żelazna/Eslarn. W pozostałości po bezcłowej strefie wydaliśmy resztę koron.
Od razu po przekroczeniu granicy natrafiliśmy na naszą ścieżkę do Paryża. Niemiecki odcinek jest czymś niesamowitym. Droga prowadzi w miejscu dawnych torów. Idealnie równy asfalt prowadzi przez lasy i okoliczne wsie. Po zrobieniu 130 km stwierdziliśmy, że nasza „idealna” trasa prowadzi nas bez sensu wijąc się po mapie. Od jutra na własną rękę ruszamy do Paryża korzystając ze ścieżki tylko orientacyjnie.
Około 21 zaczęło padać. Zaczęliśmy szukać noclegu ale nic nie mogliśmy znaleźć. Zdesperowani podjechaliśmy do pierwszego lepszego domu z większym ogrodem. Zostaliśmy przyjęci bardzo ciepło przez Niemca którego ochrzciliśmy Hans. Pozwolił nam się rozłożyć na swojej ziemi bez żadnych problemów. Zaoferował nam też możliwość umycia się w prowizorycznym prysznicu który stał w ogrodzie. Śpimy więc kolejną noc za darmo…

Przejechaliśmy 153 km…

16.06.2009

Rano doznaliśmy niezłego szoku. Nasz niemiecki przyjaciel pojechał samochodem do  miasta i kupił nam pieczywo oraz mapę naszej trasy. Zostaliśmy zaproszeni na śniadanie do małej altanki. Dostaliśmy kanapki z nutella i kawę. W naszej Polskiej mentalności chyba nigdy nie zmieści się fakt, że ktoś przyjął nas za darmo i jeszcze dał coś od siebie… Hans pokazał nam, że dobrzy ludzie naprawdę na serio istnieją.
O 16.00 dojechaliśmy do Norymbergii, gdzie zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę. Zjedliśmy kebab po 2.50 euro.  W dalszej drodze miałem mały wypadek. Padał deszcz i wpadłem w poślizg podczas podjeżdżania pod krawężnik. Starłem jedynie kolano ale gdyby nie kask nie wiadomo jakby się to skończyło ponieważ uderzyłem głową o chodnik.
Nocleg udało się nam znaleźć dopiero około 23. Temperatura spadła do 6 stopni. Zdesperowani brakiem dobrego miejsca rozłożyliśmy się za jakąś rozpadającą się stodołą. Rano musimy bardzo wcześnie wstać żeby nikt nas nie nakrył.

 

 

17.06.2009 

Wstaliśmy o 5.00 rano. Noc była okropnie zimna. Coś chodziło po tej zrujnowanej  stodole ale byliśmy za bardzo zmęczeni żeby się tym przejmować. Jechaliśmy rano we wszystkich bluzach jakie mieliśmy. Było z 7 stopni… Na szczęscie mieliśmy bezchmurne niebo więc szybko zrobiło się ciepło.
Dzień był bardzo gorący. Wyjechaliśmy bardzo wcześnie więc już koło 19 zaczęliśmy szukać noclegu. W jednej z miejscowości zostaliśmy skierowani nad miejscowe jeziorko. Dojechaliśmy i oszaleliśmy ze szczęścia !! Polanka, jeziorko, miejsce na ognisko i zero ludzi. Wykąpaliśmy się i upraliśmy trochę rzeczy. Dostaliśmy od przypadkowo napotkanych Niemców wodę i 2 litrową butelkę piwa wiec wieczór spędziliśmy przy piwie i ognisku. Dawno nie mieliśmy takich humorów…

Przejechaliśmy 130km w 7h

 

 

 

18.06.2009 

Wstaliśmy dopiero koło 8 rano. Wyjechaliśmy  dopiero po 10. Był to jak do tej pory najcieplejszy dzień ze wszystkich. Około 17 dojechaliśmy do miejscowości Heilbronn. W planach mieliśmy jeszcze 50 km. Udało się nam przejechać jedynie połowę tego, bo w jeden z miliona wsi pewien Niemiec zapytał się czy nie zgubiliśmy drogi. Opowiedzieliśmy mu historię swojej organizacji i powiedzieliśmy, że szukamy noclegu. Wsiadł na rower i zaprowadził nas do darmowego campingu kilometr dalej. Niedaleko campingu poznaliśmy Polaka, który wyemigrował z kraju w 81 roku. Mieszka w letniskowym domku siedział na ganku przed domem, popijając zimne piwo.

Przejechaliśmy 100km w 5h 25 min

 

 

 

 

19.06.2009 

Wstaliśmy o 6. Niebo jest pełne chmur i lekko pada. Miła odmiana po  wczorajszym upale. Musimy dzis przekroczyć granicę bo inaczej nie wyrobimy się z planem. Według moich obliczeń mamy maksymalnie 5 dni na dojechanie do Paryża.

Mieliśmy ciekawą sytuacje pod lidlem podczas śniadanie. Robiliśmy właśnie kanapki kiedy podeszła do nas starsza Niemka. Popatrzyła jak oblizuje widelec którym smarowałem kanapki (nie mogłem znaleźć noża), wyciągnęła portfel i na siłę wcisnęła mi 5 euro. Próbowałem jej powiedzieć, że nie potrzebujemy pieniędzy więc dała euro Patrycji. Musieliśmy bardzo źle wyglądać…
O 15 mieliśmy przekroczyć granicę. Zrobiliśmy to dopiero po 17 niedaleko miejscowości Rasttat. Francja !! wreszcie ostatni rozdział naszej podróży… już nie mogę się doczekać Paryża ale z drugiej strony mi smutno, bo jesteśmy już blisko a to oznacza koniec przygody.
Przejechaliśmy jeszcze 50 kilometrów i zatrzymaliśmy się na nocleg na polu namiotowym w miejscowości Hagenau. Zapłaciliśmy 14 euro za 4 osoby. Nigdy nie widziałem tak dobrze przygotowanego pola namiotowego. Idealnie równa trawka, drzewka pod którymi można rozłożyć namiot i świetne prysznice z gorącą wodą zmyły z nas zmęczenie z ostatnich dni…

Przejechaliśmy 138km w 7h 22min

20.06.2009

Dzisiaj planujemy dostać się do Nancy. Niestety… od rana mamy  spore problemy z rowerami. Średnio co 30km ktoś traci dętkę… Podjeżdżając pod jedną z górek złapałem gumę i zostałem sam z Adamem. Całe szczęscie, że na mnie poczekał bo miał pompkę. Wyjąłem szybko nową dętkę z sakwy ale okazało się, że wentyl nie pasuje do mojej obręczy!. Od razu wiedziałem co musze zrobić… Zadzwoniłem do Anki za ostatnie pieniądze jakie miałem na karcie i zapytałem jak jest wiertarka po francusku. Z jednym słowem na ustach i z obręczą na ramieniu zacząłem chodzić po domach i szukać pomocy. Nikt oczywiście nie znał angielskiego co we Francji jest normalne ale w końcu znalazłem człowieka, który zrozumiał o co mi chodzi. Wspólnymi siłami udało się przewiercić moją obręcz, tak aby szerszy wentyl pasował bez problemu. Dziękowałem temu dobremu człowiekowi z 10 razy… Chwilę później połączyliśmy siły i pojechaliśmy dalej.
Od miejscowości Saverne zaczęliśmy jechać ścieżką rowerową prowadzącą wzdłuż kanału. Dzięki temu ominęliśmy wszystkie otaczające nas góry. Koło 22 zapukaliśmy do pierwszego lepszego domu. Otworzyła nam starsza Pani która znała tylko francuski. Piotrek z rozmówkami w ręku pół godziny załatwiał nam nocleg ale w końcu się udało więc kolejną noc śpimy u kogoś na posesji.

Planowaliśmy dojechać do Nancy a zatrzymaliśmy się 50 km przed. Zrobiliśmy 126 kilometrów.

21.06.2009

Najgorszy dzień z całej wyprawy. Koło 14 dojechaliśmy do miejscowości Toul,  gdzie siedzieliśmy do 17 w małej knajpce z powodu sporej ulewy. Później mieliśmy jak zwykle problemy z dętkami. Ja straciłem aż dwie pod rząd. Dopiero o 21 znaleźliśmy dalszą drogę. Nie było sensu jechać dalej. Do zaplanowanego na dziś celu mieliśmy 70 km. Nocleg znaleźliśmy na działce przy stróżówce od kanałowej śluzy. Śpimy dzisiaj we wszystkich ubraniach jakie mamy. W sumie to poszliśmy spać w tym w czym jechaliśmy. Noc jest bardzo zimna.

Przejechaliśmy w sumie 93 km z czego jakieś 30 kręcąc się po mieście. Najgorszy dzień ze wszystkich.

 

 

 

 

 

22.06.2009

Tego dnia na 3,4 wybiegliśmy z Piotrkiem  z namiotu i zaczęliśmy biegać. Niby jak co rano ale nie pamiętam żeby kiedykolwiek było tak zimno. Była 5.30. Słońce dopiero wstawało…Zrobiliśmy szybko herbatkę i stanęliśmy na słońcu które ogrzewało kawałek ulicy.
Ruszyliśmy wzdłuż ścieżki która prowadziła przy kanale. Rano zjedliśmy po kanapce nutelli. Do najbliższego sklepu mieliśmy 60km. Dzień mijał bardzo powoli i monotonnie. Jechaliśmy ciągle prostą i płaską drogą dzięki czemu pobiliśmy rekord w kilometrach. O 21 dojechaliśmy do Szampanii, co było naszym dzisiejszym celem, więc pomimo wczorajszych opóźnień wszystko idzie zgodnie z planem.
Śpimy na polu namiotowym. 25 euro za całą ekipę. Mamy 4 wina które kupiliśmy wcześniej i dużo dużo jedzenia ! Rano głodowaliśmy i zrobiliśmy dzisiaj dużo kilometrów więc dla odmiany idziemy świętować.

Przejechaliśmy 171km w 8h i 40 min

 

 

 

23.06.2009
Wstaliśmy kilka minut po 8. Nikomu nie chciało się wstawać. Wyruszyliśmy  przed 10 i o 11 musieliśmy się już zatrzymać. Piotrek złapał gumę tylko, że tym razem okazało się, że również opona jest do wymiany. Wziął rower Patrycji i pojechaliśmy na poszukiwania sklepu rowerowego. Mniej więcej po 40 minutach znaleźliśmy Go Sport. Nowa opona kosztowała 12 euro, kupiliśmy jeszcze gaz do naszego palnika i kilka dętek. Razem wyszło około 25 euro.
Wyjechaliśmy dopiero po 14 z Szampanii ale do 22 gnaliśmy praktycznie bez żadnych większych przerw. Dzięki temu dojechaliśmy do kolejnego zaplanowanego celu – Chateu Thierry. Okazało się, że w mieście jest darmowy camping. Oddalony był dosłownie o 10 metrów od mcdonalda.

Przejechaliśmy 120 km

 

 

 

 

24.06.2009 

Wstaliśmy o 5.30. Długo się zbieraliśmy i godzinę szukaliśmy scieżki  więc dopiero koło 8 zaczęliśmy na serio jazdę. Przed 14 byliśmy już na przedmieściach Paryża. Przywitała nas bardzo dobrze przygotowana ścieżka rowerowa i dziesiątki rowerzystów zmierzających w każda stronę. Dopiero około 18 dojechaliśmy pod wieżę Eifla. Miło było ją zobaczyć z daleka… Wieża była niejako metą całych naszych zmagań. Zrobiło nam się z Piotrkiem smutno.. bo to oznaczało koniec wyprawy. Paryż tak naprawdę jest tylko metą. Wszystko co najlepsze mieliśmy po drodze…
Leżeliśmy sobie pod wieżą z 3 godziny. Naokoło nas setki ludzi którzy robili to samo.. leżeli i patrzyli na ta kupę metalu która ładnie wygląda tylko na zdjęciach.
Koło 21 ruszyliśmy poszukać noclegu. Według przewodnika mieliśmy znaleźć camping oddalony od centrum o jakies 5km. Okazało się, że jest to hostel młodzieżowy. Pamiętając ceny z Pragi byliśmy lekko przerażeni ale w sumie nie mieliśmy innego wyboru. Nocleg kosztował nas po 22euro (100zł) za osobę. Trochę drogo ale w końcu to Paryż. Mieliśmy gdzie zostawić rowery więc w sumie nie było tak źle.

Zrobiliśmy tego dnia 133km w 7.40h i wcale się z tego nie ciesze że wreszcie dojechaliśmy.
25.06.2009

Wstaliśmy po 8 i udaliśmy się na śniadanie, które było w cenie noclegu.  Udało nam się zostawić bagaże i roweru przy hostelu. Przekonaliśmy się jak dziwnie jest gdzieś chodzić. Zwiedzaliśmy Paryż, z perspektywy pieszego. Dziwnie było przez tak długi czas być w jednym miejscu. Na początek postanowiliśmy załatwić sobie powrót. Nie było to trudne, w jednym z paryskich urzędów pocztowych kierowniczka miała polskie korzenie więc nie mieliśmy problemów z dogadaniem się. Wskazała nam siedzibę polskich linia autobusowych, gdzie bez problemu kupiliśmy bilety. Ponieważ biletów na autobus Paryż–> Warszawa zabrakło, musieliśmy kupić bilety Paryż —> Kraków.
Potem zaczęło się zwiedzanie.. Place de la Concorde, wieża Eifla, Luwr itd. Tę noc postanowiliśmy spędzić podziwiając Paryż po zachodzie słońca. Dlatego do godz 14 następnego dnia (26.06)spacerowaliśmy ulicami stolicy Francji. Zrobiliśmy jeszcze kilka zdjęć  i udaliśmy się do Autobusu.
W Autobusie spałem. Pamiętam tylko, że budziłem się to w połowie jednego filmu, wyświetlanego podczas jazdy, potem w połowie innego. Tak minęło ponad 20 godzin.

 

27.06

O 14 dojechaliśmy do Krakowa, kierowca wystawił nas przy stacji benzynowej na obwodnicy. Pojechaliśmy na dworzec. Adam przewrócił się na środku jezdni – całe szczęscie że nic wtedy nie jechało, a Piotrek został uderzony lusterkiem jednego z przejeżdżających dostawczaków – wyglądało to niebezpiecznie ale na szczęscie nikomu nic się nie stało. Kupiliśmy bilety na expres za 80 zł razem z przewozem rowerów. Zwiedzając starówkę stwierdziliśmy, że zjemy coś i trafiliśmy na tanią knajpę. (teraz wszystko wydawało się tanie). Po kilku godzinach oglądania Krakowa, w którym roi się od podpitych Anglików ubranych w te same koszulki, udaliśmy się do pociągu.
Droga zajęła nam ponad dwie godziny. Około 22.30 Byliśmy już na dworcu zachodnim w Warszawie. Już Kraków był dla nas jak własne podwórko, więc Warszawę nazwałbym już domem. Ostanie 15 km. było bardzo dziwne. Wiedzieliśmy że mamy zagwarantowany nocleg, że w domu będzie co jeść na kolacje. Brakowało nam celu, był to tylko powrót. Dojechaliśmy w mgnieniu oka, nie mogłem się nadziwić jak tu jest płasko. W Pruszkowie pogratulowaliśmy sobie nawzajem i  przypadkowo spotkaliśmy pierwszych znajomych, Na ich pytanie ” Cześć!, A wy gdzie byliście?” Odpowiedzieliśmy ” A w Paryżu … na wycieczce :)”